Poprzedni
Następny

Perły z lamusa: „Let’s dance”, David Bowie. Szaleństwo i wściekłość w czerwonych bucikach

„Let's Dance” to tytułowy utwór albumu, który David Bowie nagrał w 1983 roku. Do dziś jest to jeden z najlepiej sprzedających się i najlepiej odbieranych utworów Bowiego. Singiel przez pięć kolejnych tygodni był na czele listy przebojów w Wielkiej Brytanii. Niedługo potem z sukcesem zaatakował radiostacje USA, wpadając z impetem na listę Billboard Hot 100. Ta piosenka dosłownie poruszyła świat i skłoniła go do tańca. Przypomnijmy sobie jej historię.

Ten porywający utwór, który znajduje się na piętnastym z rzędu albumie Bowiego, został wyprodukowany przez Nile’a Rodgersa, który był odpowiedzialny za nowe, funkowe brzmienie płyty. Wcześniej Rodgers założył popularny zespół dyskotekowy, Chic i wyprodukował przeboje Diany Ross, w tym „Upside Down” i „I'm Coming Out”. Jako producent maczał tez palce w jednym z najsławniejszych albumów Madonny z 1985 roku – mowa, oczywiście, o „Like a Virgin”.

Od dwóch akordów do hitu

Nile Rodgers często i chętnie opowiadał o tym, jak powstał utwór – był w końcu jego dumą i chlubą. Poznał Davida w 1982 roku podczas wizyty w znanym nowojorskim klubie Continental. Spotkanie było przypadkowe, ale owocne – wymienili się opiniami na temat przemysłu muzycznego i opowiedzieli o swoich zainteresowaniach na tym polu. Pogawędka była dla Bowiego na tyle interesująca, że David zaproponował Rodgersowi wizytę w swojej szwajcarskiej posiadłości. Nile był pewien, że to nie zwykłe odwiedziny, ale tak naprawdę przesłuchanie. Miał rację.

Podczas wizyty Bowie nawiązał oczywiście do ewentualnej współpracy i zaprezentował Nile’owi dwa proste akordy, które uznawał za przyszły hit. Wykorzystał do tego 12-strunową gitarę akustyczną, która miała założone tylko sześć strun. Rodgers określił później efekt jako dość mroczny, ale od razu zainteresował się pójściem o krok dalej. Zapytał zatem, czy mógłby zaaranżować muzykę, przesuwając ją wyżej w skali i odwracając akordy. Demo powstało podczas nagrań 19 i 20 grudnia 1982 roku w Mountain Studios.

Bowie i Vaughan – osobliwy duet

Do sukcesu „Let’s Dance” przyczyniła się jednak jeszcze jedna osoba. Można zresztą powiedzieć, że była to transakcja wiązana, bowiem zaproszony do nagrania studyjnego Stevie Ray Vaughan także zyskał na popularności dzięki współpracy z Bowiem. Jednak ta popularność doprawiona była ostatecznie sporą łyżką dziegciu…

David Bowie poznał Vaughana podczas Montreux Jazz Festival, wydarzenia odbywającego się w Szwajcarii w 1982 roku. Po występie Steviego Bowie był pod ogromnym wrażeniem. – On całkowicie mnie podbił. Prawdopodobnie nie byłem tak entuzjastycznie nastawiony w stosunku do żadnego gitarzysty od momentu, w którym zobaczyłem Jeffa Becka, gdy grał jeszcze z The Tridents – opowiadał później Bowie o tym spotkaniu.

Jeśli chodzi o Vaughana, był on nieco bardziej stonowany w kwestii przyszłego partnera muzycznego. – Prawdę mówiąc, nie byłem zbytnio zaznajomiony z muzyką Davida, kiedy poprosił mnie o zagranie na sesjach. Ale później David i ja przez wiele godzin rozmawialiśmy o naszej muzyce, o funky Texas bluesie i jego korzeniach. Byłem zdumiony tym, jak bardzo był tym wszystkim zainteresowany – wspominał Vaughan. Rozmowy z Bowiem skłoniły Vaughana do współpracy z artystą podczas tworzenia albumu „Let’s Dance”, choć Vaughan był akurat w trakcie nagrywania własnego albumu – „Texas Flood”.

Miłe złego początki…

Ostatecznie Vaughan zagrał na gitarze prowadzącej w kilku utworach na albumie „Let's Dance”, w tym w dwóch z wielu megahitów albumu – sztandarowym „Let's Dance" i „China Girl”. Co ciekawe, największe uznanie przyniosła mu jednak zupełnie inna piosenka, choć nie wybijająca się szczególnie na tym krążku. Mowa o „Cat People (Putting Out the Fire)”, która przez fanów obu artystów uznawana jest za muzyczny – w tym gitarowy – majstersztyk. Współpraca ułożyła się tak znakomicie, że Bowie nie wyobrażał sobie wyruszenia w trasę koncertową bez towarzystwa Vaughana i jego gitary.

Początek trasy koncertowej zaplanowano na maj 1983 roku, ale pewnym problemem była ukazująca się właśnie płyta Steviego. Producenci Bowiego zdecydowali się jednak na uprzejmy krok – zaproponowali Vaughanowi, żeby otwierał Koncerty Davida wraz ze swoim zespołem, Double Trouble. Była to dobra okazja do promocji twórczości Vaughana i jednocześnie pewność, że wszystkie gitarowe partie podczas występów Bowiego nie stracą na jakości. Wszystko zdawało się być dopięte na ostatni guzik, a obaj artyści byli zadowoleni z takiego rozwiązania sprawy. Niestety, do czasu.

Double Trouble, czyli kłopoty w raju

Zupełnie nieoczekiwanie management Bowiego zmienił zdanie. Nie tylko odwołano zaproszenie dla Double Trouble, ale też przygotowano kontrakt dla Vaughana, w którym ten miał zobowiązać się do milczenia na temat własnego albumu podczas trwającej rok trasy koncertowej. Wszystkie obostrzenia pojawiły się na tapecie w ostatniej chwili – Vaughan nie miał nawet czasu, by zastanowić się nad tym rozwiązaniem, zrobił to za niego jego manager, Chesley Millikin.

Millikin był wkurzony już od kilku dobrych tygodni. Nie tylko irytowały go kolejne obostrzenia – dyskretnie, ale konsekwentnie nakładane na Vaughana – ale też warunki finansowe, jakie zaproponowali organizatorzy trasy. Chesley szczerze wierzył, że Vaughan ma ogromne zasługi w tworzeniu albumu, a zatem jego występy powinny być sowicie opłacone. Gdy dowiedział się o odwołaniu propozycji dla Double Trouble natychmiast uznał, że zaproszenie było tylko mydleniem oczu, a wszyscy od początku planowali wykorzystać tylko Vaughana, blokując jego obiecującą karierę i promocję „Texas Flood”. Jego podejrzenia udzieliły się Vaughanowi, który jednak wbrew sobie zastanawiał się, czy trasa z gwiazdą nie pomoże mu w sukcesie. W wieczór wyjazdu był już tak skołowany, że postanowił zapakować się wraz z resztą do koncertowego busa i zastanawiać później, co zrobić dalej. Rozjuszony Millikin w ostatniej chwili wyciągnął z pojazdu muzyka i jego bagaże – jak głosi plotka, wrzeszcząc przy tym rzeczy absolutnie nieprzyzwoite. Bus odjechał, pozostawiając zdezorientowanego muzyka na chodniku…

Trzy lata później, podczas wywiadu dla nowozelandzkiej telewizji, Vaughan przyznał, że zgadza się ze swoim managerem i jest już pewien, iż wszystkie obietnice managementu Bowiego „was just a lot of bullshit” (pozwolimy sobie nie tłumaczyć!).

Być może jego podejście zostało ostatecznie ugruntowane podczas ataku szału, którego dostał po obejrzeniu słynnego wideoklipu do piosenki „Let’s Dance” …

Kultowy klip zachwyca i irytuje

Słynne wideo nakręcone do utworu „Let’s dance” powstało w nieco niegościnnej Australii. Według zamysłu opowiada o „parze aborygeńskiej, która walczy z zachodnim imperializmem kulturowym”. Koncept został opisany przez Bowiego jako „bardzo prosta i bardzo bezpośrednia” wypowiedź przeciwko rasizmowi. O ile pomysł bronił się w latach osiemdziesiątych, nieco sklęsł we współczesnym odbiorze – zarzuca się dziś bowiem Bowiemu (ach, język polski bywa wspaniały), że wykorzystywanie ludności aborygeńskiej i filmowanie, jak biali Australijczycy naśmiewają się z rdzennych mieszkańców, to właściwie czysta podłość i wyjątkowo rasistowski obraz. Dodajmy jednak, że ujęcia te nie są reżyserowane i dokładnie w ten sposób wyglądała wizyta w lokalnym barze w miejscowości Carinda (Nowa Południowa Walia). Choć parę głównych bohaterów grają zatrudnieni tancerze – Terry Roberts i Joelene King, studenci z Aborygeńskiego Teatru Tańca w Sydney – to, poza tym Bowie chciał mieć w klipie prawdziwych ludzi. Namówiono zatem do pokazania się w wideo niektórych mieszkańców małej Carindy (zamieszkana była przez niecałe 200 osób). Pojawili się oni zatem w pubie i nagrani zostali w trakcie swojego normalnego zachowania – czyli obserwowania i kpienia z tańczącej pary. Naturszczycy nie rozumieją, kim jest David Bowie ani o co w tym wszystkim chodzi, stąd ich zachowanie wobec pary widziane w teledysku jest realne – niczego im nie wyjaśniono.

To zachowanie Australijczyków z prowincji – choć nieoczekiwane – okazało się dla reżysera klipu, Davida Malleta, mocno inspirujące. W końcu sama historia opowiedziana w piosence nawiązuje do słynnej baśni Andersena – tej o czerwonych trzewiczkach, które zmuszały do tańca oczarowana nimi dziewczynkę. – Kiedy David pisał ten tekst, mówił o tańcu, który jest metafora pewnego ludzkiego zachowania. Ludzie żyją w jakimś konceptualnym tańcu, który jest wynikiem nie bycia szczerym. Gdy David śpiewa „załóż czerwone buty i zatańcz bluesa” mówi o tym, że udajemy szczęśliwych, gdy jesteśmy tak naprawdę w głębokim dołku – opowiadał o piosence Nile Rodgers.

Reakcja miejscowych zdaje się zatem mocno podkreślać nie tylko szaleństwo i mocną indywidualność pary bohaterów, ale też usprawiedliwia ich późniejszy wybór – porzucenia krytycznego i tłumiącego kreatywność otoczenia.

O ile klip oczarował fanów i stał się natychmiastowym hitem, nie wszyscy byli zachwyceni. Tu należy wrócić do Vaughana, który prawdopodobnie rzucił czymś w telewizor, gdy pierwszy raz obejrzał australijskie wideo…

Świństwo w białych rękawiczkach

Nile Rodgers powiedział w 2018 roku podczas udziału w AMA („Ask Me Anything”) w serwisie Reddit, że chciałby, aby za czasów nagrywania „Let’s dance” istniały już telefony komórkowe, bo mógłby wtedy uchwycić wyraz twarzy Steviego, gdy ten po raz pierwszy usłyszał nagrany utwór. Jest szansa, że nagranie wyrazu twarzy Vaughana, gdy po raz pierwszy ogląda klip do „Let’s Dance” byłoby bardziej wartościowe, a z pewnością bardziej żywiołowe.

Gdy zaczyna się słynna, kończąca utwór solówka Vaughana, w wideoklipie widać Bowiego, który w białych rękawiczkach „gra” ją na gitarze. Lata później Chris "Whipper" Layton, czyli perkusista Double Trouble wspominał, że reakcja Vaughana była dość mocna.

– To przecież Stevie miał stać się znany na całym świecie jako ten koleś, który grał solo w „Let’s Dance”, a to wideo naprawdę go solidnie wkurzyło. Bowie miał na sobie jakieś białe lniane rękawiczki i brzdąkał na gitarze, a wtedy Stevie powiedział: - Ten skurwysyn nie powinien udawać, że gra coś, czego nawet nie potrafi zagrać! – opowiadał Layton.

Na szczęście cała ta historia skończyła się dobrze dla jej zapomnianego bohatera. Choć zgnębiony i zdradzony przez Bowiego artysta był mocno podłamany, okazało się, że decyzja o porzuceniu trasy z Davidem była jedną z najlepszych dla jego kariery. Promocja albumu „Texas Flood” okazała się udana, współpraca z Bowiem także nieco rozdmuchała zainteresowanie Vaughanem, a na koncertach zaczęło pojawiać się coraz więcej fanów. Można zatem powiedzieć, że „Let’s Dance” to jeden z kluczowych hitów w karierze obu artystów – choć o tym drugim często w opowieści o sławie i chwale się zapomina. Zatańczmy zatem bluesa na cześć obu twórców tego hitu. Może znowu grają gdzieś razem…

Zapraszamy do wspólnego słuchania w naszych salonach!

Poprzedni
Powrót do aktualności
Następny

Polecane

Umów się na prezentację w salonie

W każdym z naszych salonów znajduje się sala odsłuchowa, w której w miłej atmosferze zaprezentujemy Ci brzmienie wybranego przez Ciebie sprzętu audio.

Umów się na spotkanie

Zobacz listę salonów

Umów

Top Hi-Fi & Video Design

Salony firmowe

Salony firmowe

Top Hi-Fi & Video Design: